Pomóż otworzyć

CENTRUM SZWACZEK
W KENII

Program dla kobiet ze slumsów Mathare, Nairobi, Kenia

Dołącz! Zrób z nami dużo dobrego

List w butelce

Świeczka, którą trzyma w dłoniach rzuca długi cień na materiał pokrywający falistą blachę. Najpierw widzę łóżko posłane świeżą pościelą. Obok niego fotel, plastikowe krzesełko – na którym siadam. Jest ciasno i duszno. Półmrok powleka jej twarz, która wydaje się wyjątkowo smutna. Myślę o samotności. O tych wszystkich nocach, gdy przekręca się w łóżku i nie może spać. O dźwiękach za cienką ścianką z blachy: płaczu dzieci, czyimś kaszlu, rozmowach. „Boję się” – powtarza kilka razy w czasie rozmowy. Lęka się: czy kupi dzieciom coś do jedzenia, czy zapłaci za szkołę, czy będzie na lekarstwa? W nocy, gdy nachodzą ją te myśli, nie ma dokąd uciec. Nie może nawet zapalić światła, bo prąd kosztuje trzysta szylingów (9 zł), który na dodatek nieleganie się tutaj podłącza. Nawet na to jej nie stać. Rose pierze ludziom ubrania. Czyści setki koszulek, spodenek, majtek. Wszystko ręcznie. Jeśli ma dobry miesiąc, to zarobi pięć tysięcy szylingów (150 zł). To mało nawet jak na slums. Rose urodziła się na wsi. Miała 14 lat kiedy wydano ją za mąż oraz 15 gdy urodziła pierwsze dziecko. Kiedy mąż ją porzucił mieli już trójkę. Zostawiła je u rodziców i przyjechała do Mathare, jednego ze slumsów Nairobi. Potem sprowadziła je do siebie. Wydawało się, że będzie im łatwiej, bo żywność była tu dużo tańsza niż na wsi, ale to tylko pozory, bo ludzi w slumsach jest dużo i za pracę płaci się mało. Zresztą Rose nie umiała wiele. Nie skończyła nawet szkoły. Ale siostra nauczyła ją podstaw szycia i dzięki temu trafiła do spółdzielni założonej w Mathare przez Polaków.

Moureen z kolei mieszka kawałek dalej. Musimy się przecisnąć między ciasnymi korytarzami, w których wiszą mokre ubrania, przeskoczyć kilka odpływów ze ściekami, minąć klatki z kurami, małe wysypisko śmieci, aby zastukać w jedne z tysięcy metalowych drzwi. Pomieszczenie, w którym mieszka Moureen, jest większe. To jakby pokój i sypialnia. Jest kanapa, stół, meblościanka. To to musi starczyć dla niej i dla trójki dzieci.

 

 

Moureen jest energiczna. Opowiada chętnie, ale jest tak samo zmęczona, jak Rose. Mówi: Wychowałam się na wsi. Miałam trójkę rodzeństwa, a nasi rodzice nie mieli pieniędzy, abyśmy skończyli szkołę. Pytasz, co robiłam do czasu wyjścia za mąż? Nic. Naprawdę niewiele. Siedziałam w domu. Pomagałam matce. Miałam 22 lata, kiedy wyszłam za mąż. Poznaliśmy go w kościele i poszłam za nim do Mathare. Nie mogę powiedzieć, aby żyło mi się tu lepiej niż na wsi. Mąż jest spawaczem. To dobra praca, ale nie dbał o nas. Miałam z nim już dwójkę dzieci, a on nie dawał nam żadnych pieniędzy. Musiałam prosić sąsiadów, żeby dali mi coś do jedzenia. Sama nie jadłam, ale nie ma nic gorszego niż płacz dzieci z głodu. Zaraz, który to był dzień? Chyba 23 luty 2017 roku, kiedy trafiłam do spółdzielni. Wszystko się zmieniło, bo nagle zaczęłam zarabiać. Pierwszy raz w życiu. Nawet mąż zaczął na mnie inaczej patrzeć. (Moureen powtarza słowo „szacunek”). Czułam, że teraz docenia, bo wreszcie przynoszę coś do domu. Nauczyłam się w spółdzielni szyć i zobaczyłam, że potrafię zrobić coś naprawdę ładnego. A wiesz, jaki był mój najpiękniejszy dzień w życiu? Któregoś razu wszystkie mamy ze spółdzielni pojechały na wycieczkę na jezioro. Wzięłyśmy ze sobą dzieci i dużo jedzenia.

Wzdycha i opowiada dalej:  Gadałyśmy, śmiałyśmy się, płakałyśmy. Jak się podzielisz zmartwieniami, to masz ich o tyle mniej. Nigdy wcześniej nie byłam na wycieczce. Lubiłam szyć, ale najbardziej to, że byłyśmy razem.

Moureen przerywa opowieść, a ja pytam jak to się skończyło. – To był sierpień 2020 roku. Pracy już od dawna nie było, ale chodziłyśmy tam, bo miałyśmy nadzieję, że jednak się nie zamknie. Ale któregoś dnia zastałyśmy kłódkę na drzwiach. Wróciłam do domu i zaczęłam płakać. Straciłam coś więcej niż pracę. Nadzieję, marzenia. W tej spółdzielni zmieniło się moje życie. Uwierzyłam, że będzie mi lepiej. Byłam szczęśliwa. Nie mam do nikogo żalu. Ciągle mam z nimi kontakt, a kiedy zachorowało moje dziecko to mi pomogli (artyści, którzy prowadzili spółdzielnię oraz galerię w Mathare). Próbuję, próbuję, coś zmienić w tym życiu i nic się nie udaje. Samotnym matkom jest trudno.

 

Spółdzielnia, która szyła dla Polaków plecaki i ubrania w Mathare zakończyła działalność w 2020 roku. Była tu galeria, w której urządzano wystawy oraz centrum szycia. Przez kilka lat zatrudniano w nim samotne matki, które szyły plecaki, ubrania, torby. Spółdzielnia była jednak całkowicie uzależniona od zamówień z Europy. Kiedy w pandemii przestały przychodzić, to praca się skończyła. Po utracie zajęcia kilka dziewczyn wyjechało, ale reszta wciąż próbuje przetrwać w slumsie. Justus, który był managerem, uważa, że największym ich błędem było to, że nie sprzedawali nic na lokalnym rynku. Teraz ma kilka pomysłów: szycie uniformów dla uczniów w zaprzyjaźnionej szkole, pokrowce na tablety, centrum naprawcze ubrań. Wierzy, że mogliby zacząć od początku. Mają sześć maszyn oraz doświadczone krawcowe. Potrzebują wynająć miejsce, w którym maszyny do szycia byłyby bezpieczne, trochę materiałów. Może ktoś chciałby wykorzystać potencjał krawcowych z Mathare. Tu wciąż ludzie się uśmiechają, gdy słyszą, że jest się z Polski. Szkoda byłoby to stracić.

 

Stąd ten list w butelce.
 

WESPRZYJ PROJEKT DARE TO DREAM

KONTAKT

Projekt Dare to dream

Kontakt telefoniczny: 604 415 839

© 2023 DARE TO DREAM

Zdjęcia ludzi na stronie dzięki uprzejmości Konrada Piskały oraz Justusa Omondi. DZIĘKUJEMY!